niedziela, 9 lutego 2020

Born of Fire 1987

MV5BNDg5MmI3NGUtN2M1MC00OWU2LWEyZjMtZmUyZTdjYWM3N2E0XkEyXkFqcGdeQXVyMjUyNDk2ODc@._V1_.jpg (800×431)

Film staje się dziełem kultowym (chodzi o angielskie znaczenie "cult movie"), jeśli początkowo przechodzi bez echa, natomiast po latach znajduje oddane grono odbiorców, którzy chwalą go na każdym kroku i nie pozwalają mu odejść w niepamięć. Dzieła te bardzo często były niezrozumiane w czasie swojej premiery, możliwe też, że wyprzedzały swoje czasy lub po prostu nie trafiły w gusta ówczesnej widowni. Elementem łączącym te obrazy najczęściej jest jakiś pierwiastek oryginalności. Może to być połączenie dwóch zdających się nie pasować gatunków, np. horroru z musicalem (The Rocky Horror Picture Show), czy też nagromadzenie surrealistycznych wizji (filmy Jodorowsky’ego). Niestety zdarza się także, że filmy zasługujące na otoczenie kultem popadają w zapomnienie i nigdy nie mogą się cieszyć renomą na jaką zasługują.

Tak jest właśnie w przypadku Born of Fire z 1987 roku. Jest to produkcja brytyjska, która jest bodajże jedynym horrorem prawdziwie islamskim. Nie mam tu na myśli negatywnych konotacji czy drobnych nawiązań. Film ten jest głęboko zakorzeniony w arabskich wierzeniach, do tego stopnia, że dla przeciętnego widza staje się on niezrozumiały, a symbolika staje się jasna dopiero po przeszukaniu odmętów internetu.

tumblr_oygs1tsjzc1rshkv3o1_500.png (500×289)

Fabuła jest dość prosta. Brytyjski flecista dręczony dziwnymi wizjami zostaje wciągnięty przez tajemniczą kobietę, pracownicę centrum astronomicznego, w sprawę śmierci jego ojca, który to zmarł w Turcji podczas poszukiwań Mistrza Muzyki. Wszystko to związane jest z nagłym wybuchem nieaktywnego wulkanu i zjawiskami mu towarzyszącymi. Główny bohater wyrusza w podróż, żeby samemu odnaleźć tajemniczą postać i poznać prawdę o własnej rodzinie.

Historia jest tu tylko pretekstem, aby pokazać, w bardzo surrealistyczny sposób, wierzenia islamskie dotyczące dżinów, demonów oraz siły muzyki. Główny bohater toczy bój z siłami, których nie rozumie, wspierany przez zdeformowanego niemowę, zwanego Cichym. Jest to alegoryczny bój dobra ze złem, ludzkości z Diabłem. Zło jest reprezentowane przez wszechobecny ogień, z którego zrodził się Dżin oraz przez samego Diabła, który w jednej ze scen strzela ogniem z oczu.

MV5BNTZjNTliZmUtZDJiNy00NGFkLWJhMDUtMTkxNTc2MDM2YTAwXkEyXkFqcGdeQXVyMjUyNDk2ODc@._V1_SX1777_CR0,0,1777,999_AL_.jpg (1777×999)

Natłoczenie wizji i surrealistycznych obrazów może wprowadzić widza w osłupienie. Jest to efekt zamierzony, ściśle związany z nieznajomością wierzeń i symboliki islamskiej. Obrazy te są jednak niesamowicie piękne i sprawiają, że widz jest pod ogromnym wrażeniem plastyczności filmu. Zdjęcia są fantastyczne i aż dziw bierze, że większość utalentowanej ekipy zakończyła swoją karierę na zaledwie kilku tytułach.

Born of Fire jest filmem zasługującym na status dzieła kultowego, został jednak on kompletnie zapomniany. W dobie fascynacji retro powinien zostać odkopany i otoczony kultem, który mu się należy.

8/10

środa, 29 stycznia 2020

Asylum (Azyl) 1972



Filmowe antologie horrorów pojawiają się od dawna. Pierwszym takim filmem było niemieckie Eerie Tales powstałe już w 1919 roku. Według IMDb do tej pory powstało 331 takich tytułów. Często jednak są one nierówne, a to ze względu na problem ze spięciem całości w jakąś głębszą fabułę (czasem nawet w jakąkolwiek fabułę), a to przez różny poziom ukazanych historii. Najlepszymi przykładami są jednak seriale (Strefa mroku, Opowieści z krypty, Mistrzowie horroru), które dzięki zatrudnianiu różnych twórców mogły pokazać ogromnie zróżnicowane spektrum fabularne oraz dzięki ilości odcinków mogły sobie pozwolić na ciekawe eksperymenty. Obecnie antologie powstają często po to, aby pokazać umiejętności reżyserskie młodych talentów (VHS, ABCs of Death).


W 1972 zasłużona w świecie horroru, jak i samych antologii, wytwórnia Amicus wydała film pod tytułem Asylum (polski tytuł to Azyl – aczkolwiek jest on nietrafiony, gdyż tu bardziej chodzi o znaczenie „szpital psychiatryczny”), którego łącząca opowieści akcja dzieje się w szpitalu dla psychicznie chorych gdzieś na angielskiej wsi. Głównym bohaterem jest dr Martin, który przybył tu w celu rozmowy kwalifikacyjnej na stanowisko psychiatry. Miał porozmawiać z dr. Starrem, ale okazało się, że tenże zwariował i zaatakował innego psychiatrę, dr. Rutherforda. W trakcie rozmowy z tym drugim Martin dostaje zadanie, od którego zależy czy zostanie przyjęty. Ma iść na górę, na oddział ciężkich przypadków, i poprzez rozmowę z czterema podopiecznymi wywnioskować, który z nich to dr Starr. Ich opowieści tworzą tę antologię.

Pierwsza z nich to historia pary kochanków, która chce się pozbyć bogatej żony. Druga mówi o biednym krawcu, który przyjmuje dziwaczne zlecenie. Trzeci segment dotyczy chorej kobiety, która przy pomocy swojej szalonej przyjaciółki chce uciec od brata. Czwarta, i ostatnia, opowieść nie jest retrospekcją wydarzeń. Pojawia się w niej mężczyzna tworzący dziwne lalki z ludzkimi twarzami.


Realizacja filmu stoi na wysokim poziomie, nie zestarzała się zbytnio, chociaż efekty specjalne rażą w jednym czy dwóch momentach. Trzeba pamiętać, że to rok 1972 i nie jest to Hollywood. Wszystkie historie tworzą bardzo spójną całość, pomimo że każda z nich jest kompletnie inna. Reżyserowi (Roy Ward Baker) udało się zespolić cztery opowiadania Roberta Blocha (twórcy Psychozy) w sposób znakomity, tworząc jedną z najlepszych antologii horrorów wszech czasów.


8/10

poniedziałek, 30 grudnia 2019

The Baby 1973


The-Baby.jpg (524×755)

W latach 70. powstało wiele dziwactw filmowych. Horror był wręcz nimi wypchany po brzegi. Kurioza te zostały albo kompletnie zapomniane, albo otrzymały status dzieła kultowego. Niektóre z nich wytrzymały próbę czasu i nawet dziś potrafią wywołać duże emocje. Jednym z takich tytułów jest The Baby z 1973 roku. Jest to film, który pojawił się zaledwie w kilku kinach i przeszedł bez echa. Jednak po latach zdobył uznanie niszowej widowni i w pewnych kręgach krytyków uważany jest za dzieło o wysokiej jakości, ze średnią 93% na Rotten Tomatoes.

600full-poster.jpg (496×368)

Film opowiada historię pracownicy socjalnej, Ann (Anjanette Comer), która odwiedza rodzinę Wadsworth w ich pięknym domu. Mieszkają tam trzy kobiety, głowa rodziny (Ruth Roman) i jej dwie córki, piękna Germaine (Marianne Hill) i lekkoduszna Alba (Susanne Zenor) oraz ich młodszy brat. To właśnie on jest najważniejszą postacią filmu. Baby (David Mooney), bo tak ma na imię, ma umysł rocznego dziecka zamknięty w ciele dorosłego mężczyzny. Gaworzy, rzuca zabawkami, bierze wszystko do buzi – zachowuje się tak, jak każdy bobas. Życie rodziny podporządkowane jest stałej opiece nad nim, ale od samego początku czuć, że coś jest mocno nie tak. Sam fakt, że Baby nie ma normalnego imienia jest wielce wymowny. Ann zaczyna przyglądać się bliżej chorobie i rozwojowi Baby’ego, a widz zauważa, że to też nie do końca bezinteresowna pomoc.

W pierwszych minutach film wydaje się zbyt campowy, żeby można go było traktować serio. Rola Mooneya jest tak karykaturalna, że wydaje się wręcz naigrywaniem z osób chorych. Wywołane jest to głównie dysonansem między zachowaniem niemowlaka a wyglądem dorosłego człowieka. Aktor przygotowując się do roli spędził dużo czasu z upośledzonymi dziećmi i starał się oddać ich zachowanie w filmie. Niestety, ta rola była także jego przekleństwem, ponieważ nigdy nie zagrał już żadnej innej poza kilkoma nic nieznaczącymi.


W środkowej części film przeradza się w dobry thriller, po to aby skończyć jako rasowy horror. Pełno jest w nim scen bardzo sugestywnych, wprawiających widza w dyskomfort. Wiele z nich związanych jest z dziwacznym zachowaniem rodziny Wadsworth, ale są też sceny przemocy oraz piorunująca wręcz końcówka, która zmienia film w arcydzieło campu.

Jak określił to jeden z krytyków, w dzisiejszych czasach taki film by nie powstał. Za dużo jest tu kontrowersji i wynaturzeń. Zbyt mocny jest wydźwięk przesadnego feminizmu tłamszącego jedynego mężczyznę w rodzinie.

9/10

piątek, 27 grudnia 2019

Don't Go in the House (Nie wchodź do tego domu) 1980



Najbardziej znanym sposobem wygnania zła jest woda święcona, przynajmniej tak twierdzi prawie każdy horror o opętaniu. W Don't Go in the House matka głównego bohatera znalazła inny sposób - ogień. Ustawiło to chłopaka na całe życie. Poza byciem zdominowanym przez kobietę-oprawcę i całkowicie jej podporządkowanym zaczął także słyszeć głosy i interesować się ogniem.

Głównego bohatera poznajemy podczas jego biernej obserwacji współpracownika, który uległ wypadkowi - wybuchł piec i kolega zajął się ogniem. Po powrocie do domu na Donalda czekała inna, jeszcze bardziej tragiczna wiadomość. Zmarła jego matka. Na początku mężczyzna się tym mocno przejął, ale uświadomiwszy sobie ile wolności teraz będzie miał, zaczął skakać po fotelu i głośno słuchać disco. Jednak głosy, które słyszał w głowie momentalnie się odezwały i zaczęły się dziać dziwne rzeczy z bohaterem. Po oczyszczeniu matki ogniem wyruszył na łowy.



Pierwsza śmierć w filmie przeszła poniekąd do historii, zapewniła filmowi bowiem wstęp na niechlubną listę brytyjskich Video Nasties. Muszę przyznać, że była ona bardzo efektowna. Młoda kobieta została przywiązana i spalona żywcem w pokoju z metalu, który Donald wybudował po śmierci matki.

W dalszej części filmu pojawiają się inne kobiety, których zwłoki bohater kolekcjonuje w jednym z pokoi, gdzie ubrane w ubrania matki siedzą na krzesłach i "oceniają" jego występki. Wszystko jest bardzo dobrze wymyślone, a scenariusz często przywołuje Psychozę Hitchcocka, pojawiają się też wątki żywcem wyjęte z Carrie De Palmy. Scenarzyści poruszyli także motyw wpływu znęcania się nad dzieckiem na dorosłe zachowanie człowieka. Wiedząc co się stało w przeszłości nie można jednoznacznie potępić zachowania bohatera. W niektórych momentach pojawia się nawet współczucie. Taki był zapewne zamysł reżysera.

Znalezione obrazy dla zapytania Don't Go in the House

Niestety po premierze film został mocno zbojkotowany przez środowiska feministyczne i razem z Maniac Williama Lustiga, został obarczony winą i podany jako przykład męskiej opresji. W Wielkiej Brytanii dostał się na listę Video Nasties i dopiero po usunięciu 3 minut (w tym całej pierwszej sceny śmierci - niesamowicie ważnej dla całego filmu) został dopuszczony do legalnej dystrybucji. Reżyser po tych trudach drugi film nakręcił dopiero po 7 latach, a po nim przeszedł na emeryturę z dorobkiem zaledwie dwóch dzieł.

Dan Grimaldi, grający głównego bohatera, stworzył niesamowitą, wielowymiarową postać. Scenarzyści nie dali mu dużo linii tekstu, ale nadrobił wszystko mimiką. Połączenie życiowej sieroty z mordercą używającym miotacza ognia jest po prostu kapitalne. Do tego dochodzi jeszcze swoisty urok osobisty i mamy postać, której jednocześnie współczujemy i która nas odpycha.

Jako podsumowanie mogę tylko napisać, że gorąco polecam (gra słów zamierzona) ten film, nie tylko jako horror, ale także jako dramat o skutkach znęcania się nad dziećmi i nader rygorystycznego wychowania.

Ocena: 8/10

Blood and Black Lace / Sei donne per l'assassino (Sześć kobiet dla zabójcy) 1964



Mario Bava.  Ojciec giallo i slashera, wielka postać horroru. Zaczynał jako operator kamery, co przełożyło się na jego twórczość reżyserską. W jego filmach warstwa wizualna stała wyżej w hierarchii niż fabularna czy aktorska, co skutkowało wspaniałą pracą kamery i grą świateł. Jego styl miał wpływ na wielu twórców - Dario Argento, Lucio Fulci, Ridley Scott czy Nicolas Winding Refn. Pierwszym horrorem Bavy był film Wampiry z 1956 roku, który był również pierwszym włoskim przedstawicielem tego gatunku po zakazie nałożonym w latach 30. i 40. Po kilku poprawkach reżyserskich (Bitwa pod Maratonem, Caltiki - il mostro immortale) dostał on od studia zielone światło na kolejny horror - Maskę szatana. Od tego momentu jego nazwisko stało się rozpoznawalne na całym świecie, zwłaszcza w USA. 3 lata po sukcesie i po kilku włoskich wersjach mitologii greckiej na swoim koncie, Bava znowu użył swojego geniuszu. Tym razem stworzył nowy gatunek filmowy - giallo. The Girl Who Knew Too Much był hitchcockowskim thrillerem z wieloma wątkami obecnymi w późniejszych arcydziełach gatunku, który niestety nie odniósł sukcesu ani w kinach, ani wśród publiczności. Udało się to jego kolejnemu filmowi (Czarne święto), co tylko umocniło pozycję Bavy w panteonie sław horroru.

W 1964 świat ujrzał kolejne, i chyba największe, dzieło włoskiego mistrza - Blood and Black Lace, film który nie dość, że scementował zasady giallo, to jeszcze stał się protoplastą slashera takiego, jaki znamy po dziś dzień. Film opowiada historię domu mody i głęboko skrywanych sekretów jego właścicieli i pracowników, którzy stopniowo, systematycznie są wybijani przez mordercę noszącego białą maskę i czarne rękawiczki. Co ciekawe, Bava zatrudnił osobnego aktora do roli zabójcy, żeby nie można było zgadnąć nawet po ruchach ciała kim on jest. Film nie ma typowego głównego bohatera, gdyż wszyscy po kolei giną w mniej lub bardziej brutalny sposób. Fabuła, co warto zaznaczyć, jest bardzo ciekawa i obfituje w momenty napięcia i grozy. Już sam włoski tytuł (Sei donne per l'assassino - Sześć kobiet dla mordercy) sprawia, że zaczyna się liczyć ilość zgonów, a po 4 zastanawiać, czy reżyser nie pogrywa z nami za bardzo. Sama postać mordercy, ze swoimi czarnymi rękawiczkami i czarnym trenczem, potęguje jeszcze tylko tę aurę tajemniczości.



Najważniejszym aspektem dzieła jest jego styl. Już sama czołówka sprawia, że wiemy, że nie jest to zwykły film. Ujęcia postaci pokazujące się przy nazwiskach aktorów przewijają się przy akompaniamencie tanga. Pierwsze sceny filmu pokazują niesamowite użycie barw i niecodzienną pracę kamery. Widząc ten film ponad 50 lat od premiery miałem potężne uczucie deja vu. Oglądając czułem się jakbym widział Suspirię po raz pierwszy. Każde morderstwo było wystylizowane tak, żeby było inne niż poprzednie. W każdym pomieszczeniu panował inny kolor, a każdy ubiór był szczegółowo dobrany, aby pasował do sceny. Do tego doszły wspaniałe zdjęcia, długie ujęcia (z braków budżetowych kręcone kamerą ustawioną na dziecięcej taczce) i niezłe aktorstwo.



Po seansie jestem pewien, że Bava był jednym z najlepszych reżyserów wszech czasów (i nie chodzi tylko o horrory). Jego wpływ na kino jest nieoceniony i inspiruje reżyserów po dziś dzień. Blood and Black Lace jest filmem wybitnym, który, jak sam reżyser, stanowi kawał historii kina.

Ocena: 10/10

The Silent Scream (Cichy krzyk) 1979



Psychoza powstała w 1960 i zmieniła świat. Alfred Hitchcock po wielu udanych filmach zaryzykował wyprodukowanie filmu bez wsparcia dużych wytwórni, przy użyciu telewizyjnej ekipy i stworzył przełomowe arcydzieło niskobudżetowego kina. Robiąc to zainspirował cały gatunek filmowy - slashery. Po prawie 20 latach i po kilku udanych produkcjach z tego nurtu (Teksańska masakra piłą mechaniczną, Halloween czy Czarne święta) nieznany reżyser, Denny Harris, postanowił złożyć swoisty hołd Hitchcockowi i Psychozie.



The Silent Scream przeszedł gehennę produkcyjną. Po nakręceniu filmu reżyser stwierdził, że nie da się go oglądać i poprosił braci Jima i Kena Wheatów (twórców postaci Riddicka) o napisanie nowego scenariusza. Wezwano aktorów z powrotem na plan oraz dodano znane nazwiska. W ostateczności z oryginalnego filmu zostało tylko 12 minut. Finalna wersja weszła do kin i zarobiła ok 16 milionów dolarów, co było wielkim osiągnięciem. Zaskakujące jednak jest, że Harris nigdy już nic nie nakręcił.

Film opowiada historię młodej studentki (Rebecca Balding), która przyjeżdża do LA na studia i, nie mogąc znaleźć noclegu w akademiku, szuka pokoju w domach mieszkalnych. W taki oto sposób trafia na piękną posiadłość nad samym oceanem. Mieszka tam młody zahukany chłopak (świetny Brad Rearden) wraz z matką (mdła Yvonne De Carlo), i co nie jest dużym spoilerem biorąc pod uwagę znane nazwisko aktorki, siostrą wariatką (Barbara Steele).



Film podąża dość schematyczną drogą utartą przez inne klony Psychozy, jest jednak bardzo atmosferyczny i nieźle zagrany., czym wybija się ponad przeciętność. Zdjęcia są dobre, muzyka brzdękoli nieustannie (w scenach romantycznych brzmi jak podkład do porno), a sceny zabójstw nie szokują, ani nie straszą. Czasami można wyczuć giallo, czasami slasher amerykański. Nic nie wyskakuje przed szereg, ale też nic nie odstaje. Ot, porządny horror z lat w sumie już 80-tych.

Moja ocena: 7/10

Night of Fear 1972

Znalezione obrazy dla zapytania night of fear 1972

W latach 70. Australijskie kino nie słynęło z horrorów. Prawdopodobnie z powodu cenzury, która zabroniła w 1948 kręcenia i pokazywanie takich filmów na terenie Australii. Zakaz ten zniesiono dopiero w 1968 roku i potrzeba było 4 lat, żeby powstał pierwszy horror spod znaku Ozploitation. Australian Broadcasting Commission (australijskie TVP) zamówiło serial, którego motywem przewodnim miał być strach (stąd tytuł Fright). Reżyserem i scenarzystą pilota został Terry Bourke, młody twórca, który dopiero co wrócił z Hong Kongu, gdzie kręcił filmy do 1970. Zapowiadał się niesamowity serial, jednakże cenzorzy z OFLC dali pilotowi czerwone światło, a co za tym idzie, serial został anulowany. Jedyne co pozostało, to Night of Fear - pilot i jednocześnie pierwszy nowofalowy horror australijski.



Fabuła jest niesamowicie prosta: morderca ściga w lesie kobietę, która miała wypadek samochodowy. Wszystko to odbywa się bez słów - film nie ma nawet jednej linii dialogu! Całość trwa 52 minuty (wraz z czołówką), ale robi wielkie wrażenie. Klimat jest niepowtarzalny, muzyka potęguje grozę, a zdjęcia stoją na bardzo wysokim poziomie. To, co jednak najbardziej uderza, to montaż. Sceny są poukładane w świetny sposób, wielokrotnie pojawiają się krótkie przebłyski z innych scen, co było raczej nowatorskie jak na tamte lata. Wszystko to tworzy atmosferę lęku i swoistego szaleństwa.

Postać mordercy (Norman Yemm) jest sama w sobie bardzo enigmatyczna - wygląda on na pustelnika, nie mówi - tylko pojękuje, jednakże pod koniec dowiadujemy się o nim kilku informacji. Jeśli zwróci się uwagę na szczegóły, można sporo wywnioskować - można zauważyć na przykład jego dziwną fiksację na temat zwierząt. Główna bohaterka (Carla Hoogeveen) z kolei nie jest osobą zbyt ciekawą i prawie nic o niej wiadomo, poza tym, że zdradzała męża z instruktorem tenisa. Obie postacie są dobrze zagrane - Yemm to świetny klon George'a Eastmana, a uciekająca kobieta mogłaby być nową scream queen, gdyby grała na innym kontynencie.



Koniec końców film jest doskonały - unikatowy w swoim podejściu oraz wręcz prototypowy - powstał przed Teksańską masakra piłą mechaniczną i innymi slasherami / survivalami. Ma bardzo nowatorskie jak na tamte czasy podejście do spraw technicznych i aż żal, że serial nigdy nie został zrealizowany.

Moja ocena: 9/10

Born of Fire 1987

Film staje się dziełem kultowym (chodzi o angielskie znaczenie "cult movie"), jeśli początkowo przechodzi bez echa, natomiast po...