piątek, 27 grudnia 2019

Wolfen (Wilkołaki) 1981



Wilki to stworzenia niemal mityczne, ich wycie chyba nikomu nie kojarzy się pozytywnie. Od zarania dziejów są one obecne w naszym życiu, przeważnie jako straszaki na małe dzieci. Pojawiają się w mitologiach na całym świecie: od greckiej (góra Lykaion) przez germańską (Fenrir), aż po turecką (Turcy wierzyli, że pochodzą od wilków). W XVI wieku historia wilków otrzymała niezłego twista - pojawiły się wilkołaki, co nadało kolejny złowrogi wymiar tym zwierzętom.

Kino często sięgało (i sięgać będzie) po wilki i wilkołaki, niektóre klasyki kina opowiadają o nich, jak choćby Wilkołak czy Wilkołak z Londynu. Potwory te rozwijały się razem z kinem, aż do kluczowego momentu - Amerykańskiego wilkołaka w Londynie. Filmu, w którym znajduje się legendarna scena przemiany w wilkołaka, jest ona wstrząsająca i autentycznie bolesna. Film Wolfen pochodzi z tego samego roku i, na szczęście dla samego siebie, jest czymś zgoła innym.



Przede wszystkim nie jest to film o wilkołakach tylko o wilkach. Nie jest on także czarną komedią, a rasowym horrorem z bardzo gęstą atmosferą. Została ona zbudowana na prostym zabiegu nałożenia filtru na kamerę, co daje nam możliwość patrzenia jak wilki, jest mniej kolorów i większy kontrast. Za pomysłem tym stoi Gerry Fisher. Drugim elementem tworzenia nastroju grozy jest genialna muzyka Jamesa Hornera. Gra tak, żeby widz się bał, jednocześnie nie podbijając głośności specjalnie do jump scenek. Wszystko to tworzy wspaniałą atmosferę zagrożenia.

Jeśli chodzi o fabułę, jest ona na wysokim poziomie, widać że autor się przyłożył i napisał spójny scenariusz, który jest nieoczywisty do samego końca. Nie jest to oscarowy materiał, ale muszę przyznać, że wybija się ponad przeciętność. Głównym bohaterem jest detektyw Dewey Wilson (bardzo dobry Albert Finney), który zostaje sparowany z psychologiem Rebeccą Neff (średnia Diane Venora), aby odnaleźć sprawcę bestialskiego mordu na multimilionerze i jego żonie. Okazuje się, że to nie pierwsze morderstwo. Para głównych bohaterów przy pomocy patologa sądowego (genialny Gregory Hines) i pewnego zoologa (Tom Noonan) próbują rozwiązać zagadkę. Prowadzi ich to do Eddiego Holta (również genialny Edward James Olmos), młodego Indianina, który miał już zatargi z prawem.

Akcja toczy się wolno, wygląda to na typowy thriller policyjny, tyle że od początku wiemy, że morderca nie jest normalnym człowiekiem. Tajemnica odkrywana jest powoli, a my wiemy tyle, co bohaterowie. Same wilki pojawiają się dość późno, co wyszło filmowi na dobre, bo od tego momentu traci on trochę na klimacie. Są tu jednak sceny, które są nakręcone z unikalną wręcz umiejętnością robienia czegoś z niczego. Niby wszystko już było, podobne sceny były wcześniej w wielu horrorach, jednak wywołują one spory dreszczyk, z czego jestem naprawdę zadowolony. Szkoda, że jest to jedyny film Michaela Wadleigh (nie licząc dokumentu Woodstock). Zmarnował się wielki talent.



Podsumowując, jest to film do polecenia każdemu fanowi kina grozy, pod warunkiem, że nie cierpi on na ADHD i długie, klimatyczne sceny go nie odstraszą.

Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Born of Fire 1987

Film staje się dziełem kultowym (chodzi o angielskie znaczenie "cult movie"), jeśli początkowo przechodzi bez echa, natomiast po...