piątek, 27 grudnia 2019

The Lair of the White Worm (Kryjówka Białego Węża) 1988



W latach 70. i 80. powstało wiele horrorów z niezwykłą stroną wizualną i szalonym scenariuszem. Narkotyczne wizje reżyserów przeszły do historii kina kiczowatego z jednej strony, ale też genialnego z drugiej. Jednym z najważniejszych twórców, który uwielbiał wręcz babrać się w artystycznym przerysowaniu był Ken Russell, który stworzył takie klasyki jak Diabły czy Odmienne stany świadomości. Kryjówka Białego Węża jest jednym z jego ostatnich tytułów, zanim zajął się produkcją telewizyjną (po kompletnie zmiażdżonym przez dystrybutorów filmie Być dziwką).

Film bazuje na mniej znanej, ostatniej powieści Brama Stokera, Powieść sama w sobie uważana jest za bardzo słabą, co nie było pewnie zbyt dobrym wyborem, jeśli chodzi o ekranizację. Reżyser jednak wiedział, co robi, a po niewątpliwym sukcesie filmu Gotyk, który bardzo dobrze sprzedawał się na rynku VHS, producent poprosił o kolejny horror. W zamian za to reżyser dostał możliwość nakręcenia filmu Tęcza, o którym marzył. Kryjówka Białego Węża wyszła w 1988 roku i od razu podzieliła fanów reżysera. Jedni mówili o arcydziele, drudzy o kiczu i najsłabszym jego filmie. Roger Ebert nazwał ten film dobrym monster movie klasy B.



Fabularnie czuć, że jest to ekranizacja powieści grozy z przełomu wieku XIX/XX. Jest tu dużo literackiego gotyku, z którego słynął Stoker. Reżyser dodał do tego niesamowitą dawkę wizjonerstwa oraz czarnego humoru. Nie ma tu pojedynczego głównego bohatera, jest za to czworo ludzi, którzy wplątani zostają w obrzędy przyzwania  Dionina, boga-węża, który istnieje od zarania dziejów. Archeolog Angus Flint (Peter Capaldi) prowadzi badania na terenie posiadłości należącej do Lorda Jamesa D'Amptona (Hugh Grant), którą zarządzają dwie siostry, Mary (Sammi Davis) i Eve (Catherine Oxenberg). Angus znajduje tam czaszkę czegoś bliżej nieokreślonego, wyglądającą trochę jak czaszka dinozaura albo ogromnego węża. Odnajduje też mozaikę z czasów rzymskich, na której biały wąż owija się wokół wielkiego krzyża. Tymczasem do niedalekiej posiadłości przyjeżdża arystokratka, Lady Sylvia Marsh (Amanda Donohoe), która jest co najmniej dziwna.



Od tego momentu mamy orgię wizji, snów, ludzi-węży, nagości i wszechobecnego kiczu. Ogląda się to niebywale, fabuła wciąga, a drobne głupotki nie są w stanie odwrócić uwagi od stylu i niezwykłości filmu.

Można powiedzieć, że jest tu w pewnym sensie przerost formy nad treścią, ale cóż to jest za forma... Osobom, które uwielbiają hiperrealistyczne CGI, sceny wizji mogą nie przypaść do gustu, wszak jest to film z 1988 roku. Natomiast ci, którzy wychowali się w epoce VHS, mogą śmiało podejść do tego arcydzieła i, przy sporej dawce otwartości, mogą pokochać ten film, jak ja go pokochałem.

10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Born of Fire 1987

Film staje się dziełem kultowym (chodzi o angielskie znaczenie "cult movie"), jeśli początkowo przechodzi bez echa, natomiast po...