piątek, 27 grudnia 2019

Rejuvenatrix (Eliksir młodości) 1988



Wieczna młodość to temat wdzięczny dla filmowców, niezależnie od gatunku. Wszak ludzie szukają źródła młodości od zarania dziejów, czy to w postaci mitycznych fontann czy też, w teraźniejszości, w postaci kremów, serum i innych kosmetyków. Jedną z potencjalnych metod badawczych jest także genetyka. Połączenie wątku poszukiwania wiecznej młodości i eksperymentów genetycznych o bardzo śliskim charakterze moralnym zaowocowało powstaniem horroru, Rejuvenatrix.



Za realizację tego projektu wziął się debiutujący reżyser - Brian Thomas Jones. Znalazł on mało doświadczoną ekipę i, o dziwo, stworzył naprawdę dobry horror. Nawiązania do Cronenberga dość szybko się nasuwają, ale film broni się sam w sobie jako osobny byt na polu horrorów moralnych o obsesji.

Głównym bohaterem jest doktor Gregory Ashton (John MacKay), który pracuje nad serum odmładzającym w badaniach fundowanych przez aktorkę, której piękno już przeminęło (Vivian Lanko). Naciska ona na przyspieszenie prac doktora, jako że już dłużej nie może wytrzymać ze swoim starzejącym się ciałem. W pewnym momencie prosi ona doktora o przetestowanie serum na niej samej. Naukowiec z niechęcią, ale też ukrytą fascynacją, zgadza się. Pozytywne efekty tej decyzji są widoczne natychmiast. Te negatywne - następnego ranka. Kobieta powoli przeobraża się w potwora, a doktor nie nadąża z tworzeniem serum, do którego potrzebuje świeżych mózgów. Co będzie dalej, jest łatwe do przewidzenia, nie zmienia to jednak faktu, że ogląda się to niesamowicie.



Realizacyjnie film wpasowuje się w zalew horrorów klasy B z późnych lat 80. To znaczy, że mamy przeciętną pracę kamery, typową muzykę i dobre efekty gore. Muszę przyznać, że wyglądają lepiej niż 90% współczesnych (zwłaszcza CGI). Aktorstwo stoi na bardzo dobrym poziomie jak na tego typu dzieło. Najbardziej wyróżnia się Vivian Lanko, grająca Elizabeth Warren, która poradziła sobie z trzema rolami: starszej, obsesyjnie szukającej eliksiru młodości aktorki, młodszej, ponętnej kusicielki oraz groteskowo wyglądającego potwora. Trochę gorzej wypadł John MacKay, który fizjonomią przypomina starszego Klausa Kinskiego.

Podsumowując, polecam film fanom gatunku, którzy skłonni są przymknąć oko na braki w budżecie i drobne niedociągnięcia. Polecam go także fanom Cronenberga, którzy widzieli już wszystko, co zmajstrował ich mistrz i szukają podobnych doznań gdzie indziej.

8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Born of Fire 1987

Film staje się dziełem kultowym (chodzi o angielskie znaczenie "cult movie"), jeśli początkowo przechodzi bez echa, natomiast po...