piątek, 27 grudnia 2019

Mindwarp (Umysł poza kontrolą) 1992



Filmy postapokaliptyczne to podgatunek łączący horror i science-fiction. Wiele z nich skupia się na sferze psychologicznej i zachowaniu człowieczeństwa (The Divide), inne skupiają się na akcji (seria Resident Evil). Mindwarp jest filmem, który łączy te dwa aspekty, a robi to w sposób bardzo brutalny i groteskowy.

Główną bohaterką jest Judy (debiutująca Marta Martin), żyjąca w świecie komputerowym młoda dziewczyna, która ma dość cyfrowego życia i chce się wyrwać na powierzchnię. Gdy z powodu jej nierozsądku umiera jej mama, zostaje wygnana do prawdziwego, zniszczonego świata. Już w pierwszych chwilach zostaje zaatakowana przez mutanty. Broni ją jednak dzielny Stover (Bruce Campbell). W nocy, gdy ma już dojść do obowiązkowego zbliżenia, dom Stovera zostaje zaatakowany przez mutantów i oboje bohaterów zostaje wciągniętych pod ziemię, gdzie tubylcami rządzi uważny przez nich za boga, Prorok (Angus Scrimm). Od tego momentu film staje się groteskowym show, gdzie nikt nie jest bezpieczny, a wariactwo jest wszechobecne.



Fabularnie jest naprawdę prosto, niby jest jakiś twist, ale i tak można się wszystkiego domyślić. Nie to jest jednak ważne, ważna jest przemoc i zezwierzęcenie. Wizja świata jest ponura i bezkompromisowa, mutanci są już praktycznie tylko cieniami ludzi, nie potrafią mówić, poruszają się kulejąc, jedyne z czym nie mają problemu to przemoc i tortury. Główna bohaterka jest ich kompletnym przeciwieństwem. Całe życie wszak spędziła w "idealnym" świecie, nie musząc walczyć o jedzenie i sprzęt, nic jej nie zagrażało i wszystko przychodziło łatwo. Właśnie ten kontrast piekło-niebo jest tutaj bardzo ważny, światy te są od siebie oddalone o lata świetlne, ale jednak coś je łączy. W obu nie ma nadziei.



Realizacyjnie film sprawdza się bardzo dobrze. Charakteryzacja mutantów, efekty gore i scenografia podziemi są naprawdę świetne i bardzo groteskowe. Aktorsko nie jest źle, ale poza trójką głównych postaci, nie ma ról godnych odnotowania. Mutanci wesolutko wymrukują nieartykułowane dźwięki i to tyle jeśli chodzi o role drugoplanowe. Campbell gra praktycznie w taki sam sposób, jak w trylogii Evil Dead, Scramma jest na tyle mało, że nie przeszkadza, a Martin nie wyrasta ponad przeciętność, ale też nie odrzuca (chociaż nieustannie się wydziera). Jak na film budżetowy Fangoria Films (producent jedynie 3 filmów) postarali się i wyszło nieźle.

Film mi się naprawdę podobał i, pomimo wielu nieprzychylnych komentarzy odradzających jego oglądanie, przerósł moje oczekiwania.

8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Born of Fire 1987

Film staje się dziełem kultowym (chodzi o angielskie znaczenie "cult movie"), jeśli początkowo przechodzi bez echa, natomiast po...